*Ola*
Jak to jest stracić matkę, mając dziesięć lat i ojca, mając dwadzieścia siedem? Jak to jest patrzeć na własne, jedyne dziecko, które umiera? Może można spotkać osoby, które przeżyły coś podobnego, ale zdecydowanie więcej jest osób, które nie doświadczyły tego, co ja. Osoby, które tego nie doznały, nie wiedzą jak ja cierpię.
Mam 34 lata, męża Jacka i sześcioletniego syna Kacpra. Jestem policjantką tak samo jak mój mąż. W chwili obecnej nie pracuje. Jacek z kolei jest komendantem na Komendzie Miejskiej Policji we Wrocławiu. Mój syn jest ciężko chory. Od półtora roku choruje na nowotwór. Walczymy te półtora roku z najgorszą postacią glejaka, ale nie daje on za wygraną. Kacperek każdy dzień spędza w szpitalu. Lekarze nie dają mu więcej jak trzy miesiące życia. I mimo, że to tylko trzy miesiące, to odradzają nam zabrania Kacpra do domu. Nie jest on w stanie samodzielnie oddychać, nerki po chemioterapii nie pracują tak jak należy i do tego milion innych przeciwwskazań. A my chcemy zabrać go chociaż na dwa dni.
*
-Chodź Ola, pojedziemy do domu- usłyszałam głos swojego męża, a po chwili poczułam, jak masuje mi kark.
-Ale ja muszę być przy nim. Nie zostawię go samego- powiedziałam, a z oczu zaczęły lecieć mi łzy.
-Jedyne, co ty teraz musisz, to położyć się spać kochanie-zwrócił się do mnie ze słyszalną w głosie troską. Wstałam z krzesła, pocałowałam Kacpra w czoło, obiecałam, że przyjdę na drugi dzień i wyszłam razem z mężem z jego sali, zostawiając go pod opieką lekarzy i pielęgniarek. Poszliśmy do auta, po czym pojechaliśmy do domu. Gdy po piętnastu minutach byliśmy na miejscu, pierwsze, co zrobiłam po wejściu, to skierowała. się do pokoju Kacpra. Siadłam na jego łóżku i wzięłam do ręki misia, którgo dostał od nas, gdy się urodził. Łzy mi poleciały mimo tego, że nie chciałam płakać. Po chwili zauważyłam, jak do pokoju wchodzi mój mąż i siada obok mnie.
-Rozmawiałem z lekarzem. Powiedział, żebyśmy pomyśleli o odłączeniu- nie dałam mu skończyć, bo się wściekłam.
-Nie, nawet nie zaczynaj tego tematu. Nie dam zabić własnego dziecka- wrzasnęłam. Jacek podszedł i mnie przytulił. Ja się wyrwłam i pobiegłam do sypialni. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam histeryzować.
-Olka- poczułam, jak Jacek mnie zaczyna głaskać po głowie- Przecież oboje wiemy, że już lepiej nie będzie. Kacper już nawet nie wie, że jesteśmy jego rodzicami. Nowotwór aż tak wyniszczył jego mózg, że on jest roślinką.
-Ale to nadal nasze dziecko- powiedziałam z rozpaczą w głosie.
-Ja to wiem, ale on cierpi. Chemia już nie pomaga. Radioterapia tak samo- Jacek próbował do mnie jakoś przemówić.
-Myślisz, że ja tego nie wiem? Tylko niełatwo jest podjąć decyzję o pozbawieniu dziecka życia.
-Dla mnie to też nie jest łatwe. Kocham Kacpra tak samo jak ty, ale pomyśl o tym, że mu będzie lepiej. Oczywiście nie zrobię nic bez twojej zgody, ale proszę, zastanów się- odparł, a potem mnie przytulił.
-Pamiętasz, jak Kacper miał trzy lata i chciał spać u Moniki, bo u niej akurat była kuzynka z córką w jego wieku, a potem musieliśmy jechać o drugiej w nocy po niego, bo strasznie płakał- zaczęłam wspominać.
-A pamiętasz jak pół roku przed tym, jak zdiagnozowali u niego chorobę, pojechaliśmy nad morze i schował nam się pod łóżkiem w nocy? Myślałem, że w tym hotelu straszy, a jak zajrzeliśmy pod łóżko, okazało się, że to Kacper- dodał Jacek. Ja też chciałam coś jeszcze dodać, ale usłyszałam, że dzwoni mój telefon. Podniosłam się z łóżka i poszłam na przedpokój. Znalazłam telefon i odbebrałam.
-Przepraszam, że o tej godzinie dzwonie, ale musicie państwo przyjechać do szpitala- oznajmił mi głos w słuchawce.
-Zaraz będziemy- rzekłam i się rozłączyłam. Przeczuwałam najgorsze. Wróciłam do sypialni i oświadczyłam Jackowi, że musimy jechać do szpitala. Zebraliśmy się i po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Pobiegliśmy do sali Kacpra. Pielęgniarka nie pozwoliła nam nawet tam wejść. Wpadłam w histerie.
-Co z Kacprem, co z moim synem?- krzyknęłam.
-Tak nam przykro. Państwa syn nie żyje. Już przy aparaturze nawet nie dał rady- wyjaśnił mi lekarz, a ja opierłam się o ścianę, zjechałam po niej i zaczęłam płakać. Nie wierzyłam w to, co się stało. Słyszałam, że Jacek krzyczy na lekarza, ale nie docierało do mnie, co dokładnie, bo byłam w szoku. Mój syn, jedyny syn zmarł. Kiedy odzyskałam świadomość, próbowałam się podnieść, ale zemdlałam. Obudziłam się po jakimś czasie. Jacek miał zapuchnięte oczy od płaczu.
-Co się stało?- zapytałam.
-Zemdlałaś- oznajmił mi.
-Czemu, my? Za jakie grzechy?
-Sam się zastanawiam. Podpisałem już wszystkie papiery jakby co. Pojutrze możemy zabrać jego ciało- starał się być opanowany, ale widziałam w jego oczach smutek. W końcu straciliśmy owoc naszej miłości. Naszego syna. Jedynego syna.
Cztery dni później odbył się pogrzeb Kacperka. Było to dla mnie i Jacka bardzo trudne. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała żegnać własne dziecko. Jaki ten świat jest okropny.
Trumna z ciałem naszego synka została właśnie zasypana ziemią. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Już nigdy nie zobaczę mojego syna, nie powiem mu, że go kocham, nie przytulę go, nie odprowadzę do szkoły. Jego życie się już skończyło.
Po zakończonej uroczystości wszyscy rozeszli się do domów. Zostaliśmy tylko my i moi teście. Staliśmy długo w ciszy, a potem również i my pojechaliśmy do domu.
*
*Jacek*
Wczoraj minęły dwa miesiące od pogrzebu Kacperka. Ja już po tygodniu wróciłem do pracy, ale moja żona popadła w depresję. Jest z nią co raz gorzej. Całymi dniami przesiaduje w pokoju Kacpra, bardzo schudła, do tego zauważyłem, że ostatnimi czasy nadużywa alkoholu. Bardzo się oddaliliśmy od siebie przez to. Ja z kolei stałem się pracocholikiem. Całe dnie przesiaduje na komendzie.
*
Tego dnia siedziałem w pracy i wypełniałem papiery. Kiedy zamierzałem zrobić sobie przerwę, do mojego gabinetu weszła dwójka moich podwładnych i za razem dobrych znajomych.
-Jacek, w czasie przerwy podjechaliśmy do Olki, jak nas prosiłeś i znalazłam ją z podciętymi żyłami- powiedziała Emilka, a mi przez głowę przeleciał najgorszy scenariusz.
-Zabrało ją pogotowie. Straciła dużo krwi. Lekarz powiedział, że znaleźliśmy ją w porę. Kilka minut i by nie żyła- wyjaśnił Krzysiek.
-Gdzie ona jest- podrerwałem się z miejsca.
-W wojewódzkim- odpowiedziała Emilia. Wybiegłem z gabinetu i udałem się do dyżurnego. Poprosiłem go, aby wszystko ogarnął, następnie poszedłem się przebrać. Kiedy byłem gotowy, wyszedłem z komendy i pojechałem do szpitala. Jak tylko dotarłem, pobiegłem do rejestracji. Dowiedziałem się, gdzie jest Ola. W mgnieniu oka znalazłem się przy mojej żonie. Leżała taka bezbronna wśród tych wszystkich aparatur. Chcąc, nie chcąc uroniłem łzy. Przed oczami stanął mi obraz Kacpra, gdy umarł. Bałem się o Olę, że może mnie zostawić. Nie przeżyłbym tego.
(...)
Siedziałem u Oli do dwudziestej drugiej, potem przyjechała mnie zmienić jej kuzynka. Ja wróciłem do domu, ale nie miałem zamiaru iść spać. Wyjąłem z szafy płytę, na której było nagranie z ślubu i wesela mojego i Oli.
*
Gosia, kuzynka Oli, która szykuje Olę do ślubu, zakłada jej welon. Następnie pomaga jej założyć podwiązkę. Wygląda tak ślicznie. Jeszcze ten brzuszek, gdzie jest nasz Kacperek, dodaje jej uroku.
Ja i Krzysztof, mój przyjaciel. On mi zakłada muszkę. Następnie wyciągam kwiaty z wazonu, biorę obrączki i kierujemy się do wyjścia. Na przedpokoju jeszcze moja mama ze łzami w oczach poprawia mi marynarkę. Wychodzimy z domu i idziemy do przystrojonego auta. Wsiadamy i ruszamy w stronę osiedla, gdzie mieszka Ola.
Kiedy jesteśmy na miejscu, wysiadamy z samochodu i idziemy do mieszkania Oli. Wchodzimy, a mi odbiera mowę. Podchodzę do niej, całuje ją i wręczam jej bukiet. Chwilę potem docierają moi rodzice i udzielają nam błogosławieństwa. Następnie wychodzimy i jedziemy do kościoła. Eskortuje nas sześć radiowozów. Potem wysiadamy z czarnego BMW i kierujemy się do zakrystii aby podpisać akt małżeński. Następnie idziemy do kościoła i stajemy z tyłu. Kiedy rozbrzmiewają organy i idziemy w stronę ołtarza. Dochodzimy i rozpoczyna się msza.
*
Przewinąłem do momentu przysięgi małżeńskiej.
*
-Ja Jacek, biorę ciebie Aleksandro za żonę i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską i że nie opuszczę cię aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy Święci- mówię i uśmiecham się do Oli.
-Ja Aleksandra, biorę ciebie Jacku za męża i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską i że nie opuszczę cię aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy Święci- tym razem to Ola składa przysięgę. Następnie ja biorę obrączkę i zakładam na palec Oli, mówiąc
-Aleksandro, przyjmij tę obrączkę, na znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Ola zrobiła to samo
-Jacku, przyjmij tę obrączkę, na znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
*
Nie chciało mi się oglądać reszty mszy i wręczenia prezentów oraz obiadu, więc przewinąłem do momentu pierwszego tańca.
*
Tańczymy do piosenki "Pierwszy taniec" zespołu Cliver. Ola jest delikatna jak motyl, a ja robię wszystko, żeby tego nie popsuć. Jest zbliżenie na moich rodziców. Mama co chwila ociera łzy.
Po pierwszym tańcu z Olą wychodzimy z sali. Idziemy do auta i kierowca zawozi nas na cmentarz, gdzie pochowani są rodzice Oli. Dla niej jest to dosyć ciężkie, bo jej rodziców nie ma przy niej w najważniejszym dniu w jej życiu. Ociera łzę, zapalany znicze i wracamy do auta, które nas odwozi na salę weselną.
*
Wyłączyłem nagranie. Nie chciałem dalej oglądać, ale postnowiłem jedno. Nie pozwolę Oli się stoczyć i zapiszę ją na terapię. Podniosłem się i poszedłem do sypialni się położyć spać. Co prawda długo się kręciłem, ale w końcu udało mi się zasnąć.
*
Minął tydzień od nieudanej próby samobójczej Oli. Po dwóch dniach się obudziła, a po kolejnych trzech została wypisana do domu. Jej depresja się pogłębiła. Wcześniej jeszcze się odzywała, po przyjściu z pracy miałem ciepły obiad i spędzaliśmy razem jakoś ten wspólny czas. A teraz? Od jej obudzenia się, nie słyszałem, aby chociaż powiedziała jedno słowo. O ciepłym posiłku po ciężkim dniu pracy mogę zapomnieć. Czasu też nie spędzamy razem, chociaż staram się być częściej w domu. Przyjeżdżam rano na odprawę. Jestem na komendzie dwie godziny. Potem mogę spokojnie wrócić do domu, bo wiem, że mam zgrany zespół i mogę na nich liczyć. Poza tym są bardzo wyrozumiali. Następnie na komendzie pojawiam się podczas zmian i to wystarcza.
A co robi Ola? Albo pije, albo płacze, albo przegląda zdjęcia Kacperka. I tak w kółko. Czasami mnie naprawdę irytuje jej zachowanie. Chcę aby było jak dawniej, dlatego mam już pomysł, co zrobić.
*
-Ola, tu masz czyste ubrania, które ci wyprasowałem. Weź się ogarnij jakoś i jak przyjadę z odprawy, masz być gotowa do wyjścia- oświadczyłem jej. Ona tylko potwierdziła kiwnięciem głowy. Ja wyszedłem z sypialni, zarzciłem na siebie kurtkę, założyłem buty i pojechałem na komendę. Przeprowadziłem odprawę i wróciłem do domu. Miałem nadzieję, że Ola wykonała moje polecenie, ale niestety się myliłem. Gdy tylko wszedłem do sypialni, zastałem ją w takim samym stanie jak przed wyjściem.
-Oj Ola, Ola- westchnąłem- Wstawaj- odparłem. Ona nie zrobiła tego, dlatego złapałem ją pod rękę i podniosłem do pozycji siedzącej. Następnie zmusiłem ją do wstania. Zaprowadziłem ją do łazienki, gdzie pomogłem wziąć jej prysznic. Następnie ubrałem jak małe dziecko i poszliśmy do auta. Posadziłem ją na fotelu pasażera i poszedłem po jej torbę z rzeczami, którą spakowałem wczoraj. Kiedy wróciłem, odpaliłem samochód i ruszyłem w stronę ośrodka, gdzie miała odbyć się terapia mojej żony. Nie chciałem jej tam zostawiać, ale po rozmowie z psychiatrą Oleńki uznałem, że to najlepsze rozwiązanie.
Podjechałem pod ośrodek. Wysiadłem z auta, otworzyłem drzwi Oli, ona po mału wysiadła z auta, wyciągnąłem z bagażnika jej torbę i udaliśmy się do wielkiego budynku, który był w białym kolorze, a przy każdym oknie były kraty. Za pewne było to zabezpieczenie przed osobami, które próbowałyby skoczyć przez okno. Weszliśmy do budynku, a tam były wszędzie białe ściany. Ta biel była rażąca, ale to nie ja miałem tam spędzić najbliższy okres czasu, tylko Ola. Z trudem ją tam zostawiłem i nie chcąc siedzieć w domu, pojechałem na komendę. Zająłem się pracą i do domu wróciłem jakoś około północy. Bez przebierania się w piżamy, położyłem się spać. Około drugiej rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu. Zerwałem się natychmiast i odebrałem.
-Dzień dobry, ja nazywam się Anna Nowicka i jestem pielęgniarką w szpitalu wojewódzkim we Wrocławiu. Czy mam przyjemność rozmawiać z panem Jackiem Nowakiem?- usłyszałem głos w słuchawce.
-Tak, to ja. Stało się coś?- zapytałem niepewny. Zacząłem się bać, że stało się coś Oli, że próbowała popełnić samobójstwo.
-Nic poważnego. Pana żona trafiła na oddział ginekologiczny. Jest w tej chwili na badaniach- oznajmiła mi kobieta typowo sympatycznym głosem.
-Dobrze, zaraz tam będę- oznajmiłem i się rozłączyłem. Dobrze, że byłem ubrany, więc przynajmniej nie musiałem tracić czasu na to. Złapałem tylko klucze od auta i wyszedłem z domu. Wsiadłem do pojazdu i ruszyłem w stronę szpitala. O tej godzinie na drodze było niewiele samochodów, dlatego dotarłem na miejsce. Wbiegłem do budynku i po rozmowie z pielęgiarką, która wskazała mi, gdzie jest moja żona, poszedłem do niej. Lekarz jej robił USG. Moja pierwsza myśl to to, że jest w ciąży. Gdyby to był trzeci miesiąc, to by się akurat zgadzało, ponieważ miesiąc przed śmiercią Kacpra zaczęliśmy starania o kolejne dziecko. Wszedłem do sali.
-A pan, to mąż pani Oli?- zapytał doktor, który wykonywał badanie. Potwierdziłem skinieniem głowy i podszedłem bliżej. Na monitorze ukazał mi się dobrze znany obraz. Dla pewności zapytałem lekarza
-Czy Ola jest w ciąży?
-Tak- odpowiedział z uśmiechem- Gratuluję państwu.
-Oleńko, słyszałaś? Będziemy mieli dziecko- z tej radości pocałowałem Olę w czoło. Ona jednak nie zareagowała na to, ale pierwszy raz od tego incydentu z samobójstwem usłyszałem jej głos. Jednak słowa, które padły z jej ust były przerażające.
-Ile kosztowałaby aborcja?
-Słucham- oboje z lekarzem spojrzeliśmy na nią z przerażeniem.
-Olka, czy ty siebie słyszysz? Chcesz zabić własne dziecko?
-Dziecko i może siebie- odparła. Złapała za kawałek papieru i wytarła żel z brzucha. Wstała z łóżka pokierowała się do drzwi.
-A pani co robi?- zapytał lekarz.
-Nie widać, wychodzę stąd- odparła i wyszła. Lekarz ruchem głowy wskazał mi, żebym za nią poszedł. Uczyniłem to. Kiedy wyszedłem z sali, Oli już nigdzie nie było. Najpierw sprawdziłem łazienkę, ale jej tam nie było, dlatego wyszedłem przed szpital. Było ciemno i trudno było mi zlokalizować Olę. W końcu dojrzałem, że ktoś siedzi skulony pod autem. To była Ola. Podszedłem do niej bliżej i siadłem obok. A ona? Ona się do mnie przytuliła pierwszy raz od jakiegoś czasu.
-Przepraszam- odparła i zaczęła płakać.
*Ola*
Siedzieliśmy z Jackiem dosyć długo pod samochodem. Łzy nie przestawały mi lecieć, a Jacek głaskał mnie. W końcu zrobiło się zimno i wstaliśmy z ziemi.
-Przepaszam- powiedziałam jeszcze raz, a Jacek mnie zamknął w szczelnym uścisku- Nie chce już wracać do ośrodka- oznajmiłam. On mnie jeszcze bardziej ścisnął.
-Ok, nie musisz. Pojedziemy tam tylko po twoje rzeczy i obiecuje, że nie wrócisz tam. A teraz wsiadajmy do auta- powiedział i tak też zrobiliśmy.
*
10 miesięcy później
Od czterech miesięcy jesteśmy szczęśliwymi rodzicami małej Agatki. Staramy się, aby niczego jej nie zabrakło. Po śmierci Kacperka jestem bardziej troskliwa wobec naszej córeczki i co miesiąc chodzę z nią do lekarza. Jacek uważa, że przesadzam, ale ostrożności nigdy za wiele.
O naszym synku i moich rodzicach też pamiętamy. Co tydzień w niedzielę chodzimy całą rodziną na cmentarz i wspominany ich z Jackiem.
Mam nadzieję, że więcej przykrości w naszej rodzinie nas nie spotka.
*18 lat później*
*Agata*
Dzień moich osiemnastych urodzin. Jeszcze trzy-cztery lata temu wyobrażałam sobie go, jako huczną imprezę w gronie rodziny i najbliższych znajomych. Niestety nie jestem w stanie świętować tego dnia. Moja rodzina również. Dokładnie trzy lata temu moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Jakiś idiota po pijaku wsiadł do ciężarówki. Wjechał w nich z prędkością 130km/h. Żadne z nich nie miało szans. Długo nie mogłam się pozbierać po tym, ale miałam babcię i dziadka oraz wspaniałych przyjaciół.
Teraz stoimy razem z moimi dziadkami i moim chłopakiem nad ich grobem. Mi łzy lecą mimowolnie. Po pół godzinie wracamy do domu. Tam czeka na mnie mała impreza urodzinowa.
Cztery lata później
Jestem szczęśliwą mężatką z trójką maluchów na głowie: Oleńką, Jacusiem i Kacperkiem. Moim mężem został ten sam chłopak, z którym byłam od kąd skończyłam szesnaście lat. Jesteśmy naprawdę szczęśliwą rodziną.
GENIALNE nic dodać nic ująć :D
OdpowiedzUsuńJeju popłakałam się. Ja niewiem.ostatnio wszyscy piszą taki wzruszające opowiadania. Niby ze mnie po śmierci rodziców twardy rozdział do zgryzienia a tu. Genialne i niesamowite. Nie umię powstrzymać łez przy miniaturka ch w których jest kupa śmierci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zniecierpliwośćia czekam na next.
Ania
Cudowna miniaturka... Bardzo smutna, bardzo wzruszająca...
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział.
Zapraszam również do mnie na nowy rozdział.
Pozdrawiam i życzę weny
Poplakałam się... Miniaturka genialna
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny Magda
Świetne zapraszam do mnie olawysockapip.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na opowiadanie
ToJa
Cudowna miniaturka, aż się popłakałam.
OdpowiedzUsuńCzekam na next.
Pozdrawiam i życzę weny.
Mała. ♥
Genialna miniaturka, ale muszę przyznać, że bez może nie od razu płaczu, ale łez się nie odbyło. Życzę weny i czekam na next.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Devil.
Cholernie mi smutno :(. Miniaturka genialna
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Paulina